Nasze „drogie” szkoły
W pierwszych dwóch wpisach z cyklu ”Nasze „drogie...” rozprawiłam się z dwoma z czterech, zaordynowanych nam przez rządy AWS reformami państwa. Po kosmetycznych poprawkach obowiązują do dziś. Było ich cztery. Przypomnę:
Akcja Wyborcza Solidarność (lata temu była taka prawicowa formacja polityczna. Jej członkowie są obecni w okolicach władzy, rozsiani po różnych partiach i do dziś mają realny wpływ na nasze życie!) szła do wyborów z zamiarem zreformowania czterech najważniejszych dla obywateli sektorów, jakimi są szkolnictwo, ubezpieczenia społeczne, administracja i służba zdrowia. I kiedy wybory okazały się dla nich zwycięskie rząd, na którego czele stanął Jerzy Buzek, rozpoczął wprowadzanie obiecanych reform. Skutki zapędów reformatorskich tego rządu odczuwamy do dziś. Kolejne rządy udają, że chcą te reformy zreformować, lub usiłują to robić, ale z mizernym skutkiem.
Wszak nie jest łatwo zmienić istniejący stan rzeczy bez narażania się na gniew ustawionym dzięki tym „reformom”, ludziom i funkcjonującym w opozycji kolegom, bo co, jeśli nie zechcą głosować na reformujących? Przecież żeby reformować, trzeba im zabrać stanowiska, kominowe uposażenia, przywileje. Nikt nie lubi oddawać raz wziętych przywilejów, nawet, jeśli wzięte nie słusznie, nie sprawiedliwie i obciążające nadmiernie szeregowego podatnika!
O rozpasaniu urzędników państwowych, a zwłaszcza tych z politycznego nadania już pisałam. O tym, że państwo nie jest przyjazne swym obywatelom i przerzuca na nich ciężary wynikające z błędów i zaniechań rządu, też. Pisałam o opłakanych skutkach reformy służby zdrowia. Teraz pochylmy się nad reformą szkolnictwa. (Niech imię jego reformatorki na zawsze zostanie zapomniane!).
Założenia były takie: pieniądze idą za uczniem. Rodzice i dziecko wybierają, do której podstawówki, do którego gimnazjum pójdą. Szkoły będą zmuszone do rywalizacji, bo tylko najlepsze będą miały dużo uczniów a co za tym idzie pieniądze. Podstawę programową określi państwo. Nauczyciele sami napiszą program, jaki mają poznać uczniowie, sami wybiorą, z jakich podręczników dzieci będą poznawać wiedzę. I Poooszłooo!
Pierwszy niewypał to powstanie gimnazjów. Dlaczego nigdy nie powinno się było wracać do tego etapu edukacji, każdy widzi. (Podejrzewam, że powstały na bazie radosnych wspomnień z sanacyjnej Polski, gdzie została młodość pani minister). Przez krótką chwilę samorządy terytorialne: rady miast i gmin, otrzymywały pełną subwencję oświatową, czyli wspomniane złotówki przypadające na głowę ucznia. Kolejne rządy tę subwencję obcinały. Teraz obecny rząd pozostawił utrzymanie szkół niemal wyłącznie na garnuszku gmin. Warszawa, Gdańsk, i inne duże miasta pewnie stać na utrzymanie swoich szkół, ale ubogie gminy na ścianie wschodniej, czy w lubuskiem mają z tym kłopot.
Ostatnio rząd PO i PSL ogłaszając swój budżet na 2011 rok zapowiedział zamrożenie płac, zwalnianie 20% ludzi z rozdętej do granic możliwości armii urzędników państwowych i cięcia w wydatkach. I jak słowa dotrzymał? Ano, ze zwalniania urzędników nici. Przeciwnie: ministrowie wypłacili swoim podwładnym premie i nagrody sięgające w każdym resorcie niemal miliona złotych! Nasi „wybrańcy” w Sejmie od początku roku przyznali sobie podwyżki diet. Już dwukrotnie. Ostatnia: średnio po 500 złotych. Cięcia wydatków za to udały się jak rzadko które! Miłujący nas rząd „ciachnął” 70% wydatków na walkę z bezrobociem. Skutki tego posunięcia już są odczuwalne. Bezrobocie rośnie, bieda rośnie, prac interwencyjnych nie ma! „Ciachnął” też wydatki na subwencje oświatowe. Skutki - bolesne dla gmin - już widać. Wójtowie muszą zamykać małe wiejskie szkoły, bo subwencji od państwa na utrzymanie szkół nie ma. Już w poprzednich latach ok. 80% kosztu utrzymania szkół dźwigały gminy. A teraz gminy z mizernych podatków lokalnych nie są w stanie zadaniu utrzymania szkół sprostać! Wójtowie i burmistrzowie małych miast tracą poparcie, „zyskują” wrogów. A jeszcze trzeba wypłacić z kasy gminy obiecane przez rząd hojne podwyżki dla nauczycieli! To też spada na barki gmin.
Rodzice tracą nerwy, wszak wiejskie szkoły odbudowane i remontowane często własnymi rękami wiejskiej społeczności, są jedynymi placówkami kultury we wsi. „Dobremu” rządowi słupek poparcia niezmiennie rośnie, bo naród zeźlony jest na wójta, nie na rząd. Naród ma wójta pod ręką na miejscu, a Warszawa daleko. Sprytne? Owszem. Uczciwe? Ależ skąd! Sprawiedliwe? Zapomnij!
Nasze „drogie” szkoły, te, które ocaleją i tak nie spełniają zadania. Nauczyciele nie są w stanie wykonać narzuconych im zadań edukacyjnych. Są zawaleni sprawozdaniami i wszelkiej maści robotą papierkową. Na naukę i wychowanie naszych dzieci nie mają czasu, choć starają się.
Był czas, kiedy wszyscy uczyliśmy się czytać z elementarza Falkowskiego, i rachować z jednego podręcznika do matematyki. Podręczniki były jak sztandar przechodni przekazywane młodszym. Przez lata. A jednak mamy matury, pokończyliśmy studia i nie jesteśmy głąbami. Dziś podręczniki to „jednorazówki”, wystarczy, że zmieni się pani od angielskiego, a zmienia się też podręcznik. Poprzedni – drogi - staje się bezużyteczną makulaturą. Szkoły są za drogie także dla rodziców!
Jak w rzeczywistości wygląda bezpłatność polskiej edukacji? Rodzice, gdy słyszą, że szkoła jest darmowa, zwykle zwyczajnie zaczynają się śmiać. Pomijając opłaty za szeroko pojęty komitet rodzicielski, czy bilety miesięczne, mają jeszcze wydatki na książki (a jest ich mnóstwo, są bardzo drogie i są wydatkiem corocznym, nie jednorazowym), ubrania (każdy chce przecież wyglądać modnie), dodatkowe zajęcia i korepetycje (mało kto dziś w nich nie uczestniczy), przybory szkolne, opłaty za dostęp do Internetu w domu, czy choćby zakupy w szkolnym bufecie, albo ksero.
Wszystko wygląda bajkowo, gdy rodzice mogą przeznaczyć na edukację dziecka konkretne i zdecydowanie niemałe sumy. Gorzej sytuacja wygląda w rodzinach ubogich, które mają problemy z zaspokojeniem podstawowych potrzeb, a co dopiero tych związanych ze szkołą. Równy dostęp do bezpłatnej edukacji staje się fikcją. Dzieci z ubogich rodzin mają mniejsze szanse na zdobycie dobrego wykształcenia i co za tym idzie, zawodu, a w konsekwencji – pracy.
Nasze państwo wymaga PRAWDZIWYCH reform, służby zdrowia, finansów, administracji publicznej, emerytur i szkolnictwa. Już widać, że rząd PO tego nie zrobi. Przed wyborami zwłaszcza! Przerzucił ciężar utrzymania szkół na nas szeregowych obywateli. Płać i płacz! Pomyślmy o tym, zanim wrzucimy kartę wyborczą do urny. Wszak wybory parlamentarne tuż, tuż.
Cała nasza współczesna rzeczywistość wynka z trendu "MIEĆ", my jesteśmy zanikającym pokoleniem z trendu "BYĆ" , prawo rynku wtargnęło we wszystkie sektory - niczym prawo buszu ... etc...etc...Szkoda tylko, że trąca służbę zdrowia, szkolnictwo, kulturę ...etc...etc. PozdrawiamKN-k
OdpowiedzUsuń