Coś niedobrego dzieje się w naszej kampanii samorządowej. Kampania staje się brudna od kłamstw: żadnego poczucia obciachu, żadnego zawstydzenia. Niektórzy kandydaci "napadają zza węgła" swoich konkurentów, posługując się bootami, fejkowymi kontami na fb, lub tzw.: pożytecznymi idiotami, którzy za obietnicę korzyści, gotowi są napisać największą nawet bzdurę. Ja nawet rozumiem, że kampania wyborcza ma swoje prawa. Można obiecać złote góry, nowe ulice, obwodnice, drogi, raj turystyczny, odczarowanie Żagania (cokolwiek to znaczy) i ekstra pieniądze dla wszystkich. Tak było, jest i będzie. I ma to nawet swój kampanijny urok. Ale w Polsce 2018 roku już nie wystarczy obiecywać wszystkiego wszystkim. Nie wystarczy już spierać się z konkurentami. Teraz trzeba kandydata pogrążyć, pognębić, oskarżyć o największe przestępstwa, mówiąc krótko – zgnoić. Prawda się nie liczy. Kłamstwo i oszczerstwo zyskały status szlachectwa. Coś, co kiedyś obowiązywało jako literalnie rozumiany kodeks h