Był czas, kiedy namiętnie czytałam Biblię i Koran. Szukałam cech wspólnych i różnic. Uważam, że warto wiedzieć o czym się rozmawia. Jestem gorącą orędowniczką tolerancji, pacyfizmu i pokojowych rozwiązań. Z uporem maniaka gotowa jestem twierdzić, że jak mawiali starożytni Chińczycy: trzeba znać język swojego wroga . Ale także próbować zrozumieć, szanować odmienne od moich poglądy. Pamiętać, że ludzkość składa się z wierzących i niewierzących, homo i heteroseksualnych, kobiet i mężczyzn, białych i kolorowych, głupich i mądrych, dobrych i złych. Najważniejsze, żeby wiedzieć po której stronie stanąć. I staram się tego trzymać. Rozumiem też myśl przewodnią leżącą u podstaw dążenia do multikulturowości w Europie. Jednak w świetle ostatnich wydarzeń związanych z napływem na nasz kontynent „uchodźców” i ich poczynań w Niemczech, Austrii, Włoszech mam prawo mieć obawy , czy oni zechcą zrozumieć i co ważniejsze – uszanować nasze wartości, naszą kulturę zwyczaje i obyczaje. Nie tak dawno przec