Nie lubimy „onych”
Nie pójdę już nigdy na żadne wybory! Co oni z nami wyprawiają!? Wszystko drożeje, radni podnieśli sobie diety o 50% a mnie dali 23 złotych do emerytury! Oni w Sejmie już drugą podwyżkę w tym roku fasują, minister wypłaca nagrody po 36 tysięcy! Ja muszę na takie pieniądze cały rok pracować, a za co oni takie pieniądze biorą? Gaz drogi, energia droga, drożeje żywność, a ja tyram od świtu do nocy za najniższą krajową! Pieprzę ich i ich państwo! Co oni sobie wyobrażają!? Oni żyją jak pączki w maśle, a ja nie wiem, czy najpierw zapłacić czynsz, czy dać dzieciom jeść!?
Któż z nas nie słyszał takich wypowiedzi, wygłaszanych w przypływie złości i rozżalenia w swoim otoczeniu? Znamy je wszyscy. A ja się pytam:, Kto to są ci „oni” i skąd się wzięli?!
Czy rzeczywiście to my ich wybieramy? Nie od początku. My włączamy się do wyborów na kolejnym etapie. Etap pierwszy wyborów zaczyna się w zacisznych gabinetach partyjnych i różnej maści i proweniencji komitetów wyborczych. To liderzy partyjni decydują, kto może kandydować z ich listy, a kto nie jest godny reprezentować partii. To liderzy ustalają kolejność kandydatów na listach, umieszczając swoich faworytów, często biernych, miernych, ale wiernych na lepszych pozycjach listy. Dzięki obowiązującej ordynacji wyborczej kandydaci na pierwszych miejscach listy mają największe szanse na elekcję. Przyczynia się do ich sukcesu wyborczego również metoda liczenia głosów, faworyzująca duże ugrupowania.
Formalnie każdy z nas ma jeden głos, (każdy ma jeden głos, który ma taką samą wartość jak inne, pozostałe głosy – tyle Konstytucja). Faktycznie na wynik wyborów liderzy partyjni mają znacznie większy wpływ niż zwykli obywatele. To liderzy partyjni decydują z, pośród kogo przyjdzie nam wybierać.
Jak wiecie, naszą ordynację wyborczą zatwierdziły i przegłosowały funkcjonujące od wielu kadencji w parlamencie największe ugrupowania (partie polityczne). Nic więc dziwnego, że wybrały do przeliczania wyników wyborów faworyzującą duże ugrupowania Metodę D`Hondta.
Myli się ten, kto uważa, że wystarczy zdobyć dużo głosów, by zostać wybranym do którejś z rad, czy też innego ciała ustawodawczego. Otóż, jak się okazuje, przełożenie to wcale nie jest takie proste. Od zdecydowanie chorej zasady większościowej istnieje, bowiem wiele, jeszcze bardziej chorych, wyjątków. Jednym z nich jest sposób liczenia głosów zwany metodą Donta (d`Hondta).
Mówiąc w wielkim skrócie, polega ona na tym, że najpierw oddaje się głos na daną listę, a dopiero potem na konkretnego kandydata.
Gdy listy wyborcze są już gotowe, dostajemy „zestaw” kandydatów do Sejmu, Senatu, Rady Miasta. Teraz nasza kolej! Możemy wybrać sobie z przygotowanej przez centralę partyjną i jej lidera listy, człowieka, którego uważamy za godnego naszego poparcia i postawić przy jego nazwisku „krzyżyk”.
Patologie wynikające z głosowania na tak wybranych w pierwszym etapie (przez umieszczenie ich na liście wyborczej) kandydatów, najlepiej widać w wynikach wyborczych do rad małych miast. Wybieramy sobie najbliższą naszym poglądom politycznym listę kandydatów. Szukamy na niej człowieka, którego znamy, szanujemy i uważamy za godnego kandydata do sprawowania funkcji radnego. Przy jego nazwisku stawiamy „krzyżyk”. W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku obywatelskiego, wracamy do domu. Nasza rola skończona. Pozostaje nam czekać na ogłoszenie wyników aktu wyborczego.
Jak wielkie jest nasze zdziwienie, gdy czytamy ogłoszone wyniki wyborów. Nasz kandydat, mimo uzyskania bardzo dobrego wyniku wyborczego w radzie miasta nie zasiądzie!
Nasze zdumienie rośnie, gdy widzimy, że kandydaci z innej listy otrzymali od wyborców zdecydowanie mniej głosów, w radzie zasiadać będą! Sprawiedliwe? Ależ skąd! Jak to się dzieje? Partyjna „jedynka” na liście to osoba popularna, znana, wpływowa. Powinna dostać wiele głosów. Tuż za nią może być ktokolwiek, byle zapełnić listę odpowiednią liczbą kandydatów. Niech pozostali z listy dostaną po kilkanaście ledwie głosów, liczenie metodą D`Hondta sprawi, że lista „zgarnie” trzy a nawet sześć mandatów. W radzie miejsc jest 21 i wszystko jasne! To nie my wybraliśmy, chociaż to my głosowaliśmy.
I już mamy„onych”. Nie mamy swojego reprezentanta w radzie. Wybrani zaś do rady mimo braku naszej woli i zgody zaczynają w naszym imieniu rządzić.
Jaka jest w tym nasza rola? Duża. Jeśli należymy do partii, wybraliśmy sobie nieodpowiedniego lidera, i godzimy się na sporządzenie przez niego listy kandydatów na wybory. Jeśli jesteśmy członkami jakiegokolwiek komitetu wyborczego, powinniśmy protestować przeciwko umieszczeniu na jego liście kandydatów ludzi nie godnych funkcji radnego. Powinniśmy tę listę współtworzyć po konsultacjach z ewentualnym elektoratem. Organizować spotkania przedwyborcze. Dać przyszłym wyborcom szansę na zadawanie pytań i poznanie kandydatów. Wyborcy powinni w takich spotkaniach uczestniczyć! Często słyszę: Ja się polityką nie interesuję! Nie głosuję, bo oni i tak zrobią, co chcą! „Oni” NIGDY nie zaistnieliby w polityce, gdyby nie mieli na to naszej zgody. Nie branie przez nas świadomego udziału w wyborach, taką szansę im daje. Rząd premiera D. Tuska obiecywał zmianę ordynacji wyborczej. Tylko obiecywał. Bo, po co zmieniać ordynację, tak „przyjazną” dużym formacjom? Wszak duża formacja –to oni!
Zawsze uczestniczę w wyborach, to o czym pani pisze nie przyszło mi do głowy! A przecież to oczywiste! Trzeba decydować z wielką rozwagą, na kogo odda się głos, może wybralibyśmy ludzi, co nie zaczeli by kadencji od podniesienia sobie diet?
OdpowiedzUsuńTak, trzeba myśleć, zanim postawi się krzyżyk
OdpowiedzUsuńDobrze piszesz Wandziu na temat wyborów. Uważam jednak, że podwyżka diet to przesada. Trzeba aby Pan Dziura pamiętał, że dieta to nie wynagrodzenie za pracę radnego. Dieta sama w sobie ma rekompensować utracone wynagrodzenie w pracy bo pracodawca ma prawo potrącić z wynagrodzenia za godziny nieobecności radnego w pracy. Teraz niech uczciwie każdy powie czy dotychczasowa dieta była niższa od potrąconego wynagrodzenia za sesje i komisje (a emerytom nik nie potrąca, dla nich to czysty dochód)
OdpowiedzUsuńWłaśnie! Dieta to rekompensata za utracone dochody w czasie wykonywania prac wynikających z bycia radnym! Ile stracił Pan Dziura, Pan Ramza i pozostali?Wstyd, pazerność to brzydka cecha
OdpowiedzUsuń