Brudna Majówka
Choć mogłoby być jeszcze cieplej, nie ma co narzekać na pogodę. Zwłaszcza, że w innych rejonach kraju leje. Jest słonecznie i całkiem przyjemnie. W tym roku imprezy majówkowe słyszę od rana do późnych godzin nocnych bez wychodzenia z domu.
W poprzednich latach, kiedy rzecz cała odbywała się na podzamczu, właściwie nie docierały do mnie jej dźwięki tak intensywnie, jak teraz. To nie znaczy, oczywiście, że siedzę w domu i tylko nasłuchuję! Za nic bym nie odpuściła koncertu naszej orkiestry symfonicznej ze Szkoły Muzycznej. Jak zwykle, fantastycznie grają.
Jednak cieszę się, że w poniedziałek (2 maja) imprezy przenoszą się na Arenę. Dwa dni hałasu, szumu, rozbijających się o budynki dźwięków muzyki i śpiewu, w zupełności mi wystarczą. Zwłaszcza nie zatęsknię za amatorami zapiekanek i piwa, snującymi się po deptaku.
Nie, żebym nie lubiła wesołych, bawiących się ludzi, nic podobnego!
Denerwuje mnie - a myślę, że nie jestem w tym zdenerwowaniu odosobniona – ogromny bałagan, jaki powstaje w mieście przy tej okazji. Zresztą podobnie jest w czasie Jarmarku Michała.
Często czytuję w gazetach i na forum GZ narzekania na to, jakie nasze miasto jest zaśmiecone. „I cóż my widziem, proszę wycieczki?” – jak mawiał wspaniały warszawski felietonista Wiech. Ano, idzie sobie ulicą rodzinka. Dobry tatuś kupił lody. Rozerwane pośpiesznie opakowania – wszak konsumpcja będzie natychmiastowa – lądują pod nogami.
Kolejny obrazek: idzie sobie krokiem spacerowym para młodych ludzi. On elegancki, ona wyfiokowana jak na odpust. Oboje gryzą pestki słonecznika. Gryzą i łupinki wypluwają na chodnik!
Oto spora grupka, sądząc po wieku, gimnazjalistów. Rozbawionych, klnących, jak przedwojenny dorożkarz. Każde ma w ręku otwartą puszkę piwa, (trzy kolejne czekają wzrywce). Opróżniona puszka ląduje na chodniku, na trawniku, w każdym innym miejscu, tylko nie w koszu.
W świetle dnia, nie jest jeszcze tragicznie. Jeśli nie dobre wychowanie, to jakiś inny hamulec powstrzymuje dobrych ludzi przed tak ostentacyjnym zaśmiecaniem miasta. Ale pod osłoną ciemności hamulce puszczają.
Wracający z wieczornego koncertu ludzie, i starsi i młodzi, chętnie zatrzymują się przy Duecie i O sole mio, żeby dokończyć ciekawej rozmowy, komentarza do koncertu, czy po prostu pogadać sobie jeszcze, pośmiać się. Zjeść, co nieco, wszak aktywny udział w koncercie wyczerpuje! Kupują sobie długie zapiekanki, podawane na długiej tekturowej tacce, i jedzą. Na zdrowie, czemu nie, co kto woli.
Ale czemu te tacki lądują na chodniku!?!? I Osole mio i Duet wystawiają kosze na śmieci. Poza tym, co kilka metrów na deptaku stoją kosze na śmieci w betonowych osłonach. Co powstrzymuje dobrych ludzi przed wrzuceniem tacki do kosza?!?
Rano, bladym świtem do akcji sprzątania przystępują ekipy oczyszczania miasta. Robią porządek, zmiatają kilogramy łupin słonecznikowych, zbierają tacki, papierki po lodach i pojedyncze puszki. Pozostałe puszki wyzbierali już wcześniej inni ludzie. (Swoją drogą zgniatanie puszek o chodnik o trzeciej nad ranem, też potrafi wyrwać ze snu).
Miasto wydaje rocznie ok. trzydziestu tysięcy złotych na usuwanie dzikich wysypisk śmieci. Zbiera pozostawione w lasach kanapy, lodówki i sterty gruzu po remontach domów. Dlaczego, zamiast na wysypisko, ludzie wolą jechać z odpadami do lasu? Warto dla kilkudziesięciu złotych narażać się na wstyd, warto zaśmiecać środowisko?
Może, gdybyśmy po sąsiedzku zwracali uwagę śmieciarzom, gdybyśmy reagowali na rzucanie tacek pod nogi, miasto byłoby czystsze, a śmiecących mniej?
Ech, szkoda gadać, zawsze tak jest, śmiecić a później narzekać zawsze ma kto!
OdpowiedzUsuńPublikuj swoje teksty w wirtualnym Czasopiśmie tworzonym przez wszystkich czytelników. Promuj swój blog lub pisz anonimowo. Wirtulandia.pl - czytamy, publikujemy, komentujemy. Serdecznie zapraszamy do wzięcia udziału w nowym projekcie.
OdpowiedzUsuń