Moja wizyta w parlamencie UE – II
Po północy wróciliśmy do hotelu w Mutzig. Wzięłam prysznic, przebrałam się w piżamkę i już miałam spocząć w wygodnym łóżku, kiedy zadzwonił telefon. Ze spania nici. Co robiłam? No cóż, skutki tego „robienia” obrazuje doskonale fraszka O doktorze Hiszpanie, kto pamięta jej treść, ten wie. Ponowny prysznic i ponowne, mozolne zakładanie piżamki nastąpiło ok. godziny drugiej.
Obudziłam się o godzinie siódmej, wyrwana z błogiego snu, dźwiękami dzwonka telefonu. Wstałam bez ociągania. Wiadomo, trzeba być podobnym do ludzi, a to po nieprzespanej nocy wymaga czasu. O ósmej byłam podobna do ludzi, więc zeszłam na śniadanie do hotelowej restauracji. Nie odmówiłam sobie słynnych francuskich rogalików popitych obficie kawą. Od wyjazdu do Strasburga dzieliły mnie jeszcze dwie godziny, zatem wybrałam się z nowo poznaną koleżanką Karoliną na spacer po urokliwych uliczkach.
Mutzig to mała miejscowość, siedziba gminy w rejonie Alzacji, licząca około 4500 mieszkańców. Ma starą zabudowę. Przeważają budynki szachulcowe, pięknie utrzymane – stare - ale funkcjonalne. I ukwiecone. Płoty i mury obrośnięte pnączami, na każdym skrawku ziemi rosną kwitnące rośliny. Gdzie nie ma skrawka niezabrukowanej ziemi, tam poustawiano donice z kwiatami. O tej porze roku wiele z nich już kwitnie, pachnie i pięknie wygląda!
Zwiedzanie centralnej części miasteczka nie zabrało wiele czasu i zakończyło się w sklepie, gdzie poczyniłyśmy małe zakupy z myślą o wieczornej Polaków rozmowie.
O dziesiątej, zgodnie z planem pobytu, jechaliśmy do Strasburga. Pogoda wspaniała, nastroje także, zatem podróż, pomimo korka minęła szybko. Pożegnalny lunch z naszym gospodarzem umówiony był na czternastą trzydzieści. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby obejrzeć piękne zabytkowe budowle, pływając turystyczną łajbą motorową licznymi kanałami. Żeby poznać historię poszczególnych obiektów wystarczyło wprowadzić kod języka, w urządzeniu elektronicznym zamontowanym w poręczy fotela i słuchać głosu przewodnika. Wybrałam język rosyjski. Nie zaszkodzi przy okazji podszlifować język. Jak już wspomniałam miasto jest poprzecinane licznymi kanałami i Renem. Jego dzielnice nie są odwrócone od wody. Przeciwnie brzegi zabudowane są bulwarami spacerowymi. Poniżej dwóch - trzech metrów od poziomu ulic. Są one wykorzystywane przez mieszkańców miasta do przechadzek, joggingu i spacerów z nordic walking (kijki), lub po prostu do leniuchowania na trawie. W ciszy i słońcu.
Na kanałach są stare, ciągle bezbłędnie działające śluzy. Statek spacerowy wpływa do śluzy, brama się zamyka i pompy spiętrzają wodę, tak długo, aż poziom wody się wyrówna z następnym kanałem oddzielonym kolejną śluzą. Woda w śluzie o długości ok. 20 m podnosi się o 1.8 metra, trwa to zaledwie kilka minut, otwiera się brama kolejnej śluzy i można płynąc dalej.
Chociaż miasto opływają niezliczone kanały, jest ono jednocześnie połączone niezliczonymi mostami. Każdy jest inny, piękny architektonicznie. Każdy ma swoją historię i nazwę. Mosty noszą najczęściej imiona sławnych i zasłużonych Strasburgczyków. Są kamienne, lub żelazne, zdobione ażurowymi balustradami i przęsłami. Nie ma dwóch jednakowych. Widziałam most zwodzony, „usuwający się” na bok, by przepuścić statek rzeczny. Potem grzecznie wraca na swoje miejsce.
Nasz statek wpłynął w boczny kanał, abyśmy mogli od strony wody popatrzeć na gmach Parlamentu UE.
Widok przecudny. Na cyplu najpierw widzimy okrągły przypominający rzymskie Koloseum, budynek z salą obrad. Cały ze szkła. Tuż obok pojawia się zawijający się w przewróconą w literę U o nie równych ramionach (trochę przypomina kadłub arki z wyższym dziobem i niższą rufą) gmach parlamentu. Wszystko ze szkła. W blasku słońca lśni błękitem, wspaniale komponuje się z lazurem nieba. U jego stóp przykucnęły kępy drzew, krzewów i kwiatów. Harmonia, dostojeństwo, piękno!
Mijaliśmy wille, pałace, zamki, klasztory, monastyry, cerkwie i zabytkowe budynki mieszkalne. Wszystkie liczyły sobie trzysta –czterysta lat a wyjątki nawet dużo więcej! Wszystkie odrestaurowane, zadbane, żyjące. Wycieczka po kanałach minęła szybko aż żal było wychodzić na brzeg. Ale trzeba wracać.
Przed pożegnalnym lunchem z Profesorem chcieliśmy jeszcze kupić pamiątki i gościniec dla bliskich.
Lunch umówiony był restauracji mieszczącej się w pięknym średniowiecznym budynku. Bogato zdobionym, w oknach stare witraże w ołowianych ramach. Budynek powstał na zlecenie cechu rzemieślników Strasburgskich i świadczył o ich bogactwie i dostojeństwie. Zaiste bogaci byli dawni rzemieślnicy tego miasta!
Średniowieczny cech rzemieślniczy- obecnie restauracja.
Restauracja mieści się na piętrze kamieniczki. Dostać się do niej można pokonując „kręcone” kamienne schody, jak w wieży. Sufit zdobiony bogato plafonami, ściany zastawione zabytkowymi kredensami, stoły, ośmioosobowe, okrągłe. Stare platynowane sztućce, malowana ręcznie zastawa. Najpierw podano wina i przekąskę – oczywiście słuszny kawałek cudnie śmierdzącego, francuskiego sera! Mięciutki, pokryty białą, szlachetną pleśnią. Następnie pieczony z kostką schab, bułeczki pełnoziarniste, sałatki, surówki. Rozkoszowaliśmy się pięknie podanymi potrawami i rozmawialiśmy, rozmawialiśmy, rozmawialiśmy...
Profesor Bogusław Liberadzki,w patio Parlamentu.
Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Przyszedł czas na pożegnanie z naszym Gospodarzem. Uścisnęliśmy sobie dłonie i umówiliśmy się na kolejne spotkanie. Tym razem w Brukseli.
tylko patrzeć jak i ty pójdziesz "w posły"
OdpowiedzUsuńznaczy się..., miło Ci było:))) pozazdrościć wycieczki:)
OdpowiedzUsuń